Trzy
„Zmiany nie pytają się nas, czy jesteśmy na nie gotowi.”
[„Lucas” Kevin Brooks]
NEVAEH
G
|
dy szłam za Delice w kierunku
puszek z farbami i spray’ów, czułam na sobie wzrok Lucasa. Już miałam się
odwrócić, gdy nagle lekki wietrzyk odgarnął mi z pleców część włosów. Szybko
potrząsnęłam głową, by zasłonić łopatki. Ukradkiem spojrzałam na siostrę
Lucasa, by upewnić się, że nic nie widziała. Ta jednak parła niewzruszona do
przodu, starając się zachować pozory obojętności.
Przystanęła
przy jednym z okien i sięgnęła po coś na parapecie. Z odległości dwóch metrów
mogłam spokojnie stwierdzić, że jest to gruby ołówek. Delice, nadal nie
zawracając sobie mną głowy, podeszła do jednej z komód, usiadła obok i zaczęła
po niej rysować.
Podeszłam do
niej i uklękłam naprzeciwko.
- Co robisz? –
spytałam, śledząc ruchy jej dłoni. Okazało się, że ołówek nie dotykał drewna,
kreślił jedynie kółka w powietrzu.
- A nie widać?
– odburknęła.
Spojrzałam na
nią oczami ukrytymi za kurtyną włosów.
- Ok. Co
rysujesz? – poprawiłam się.
- Nie wiem –
odpowiedziała już mniej groźnym tonem Delice, nie przerywając „pracy”. – A co
proponujesz? To ma być do mnie do pokoju.
Odsunęła
ołówek.
- To zależy.
Co lubisz, czego słuchasz… wszystko ma znaczenie. Twój pokój musi być
odzwierciedleniem ciebie – położyłam palec wskazujący na drewnie i wpatrzyłam
się w nieruchomą Delice. – Jakbyś się czuła, gdyby twój pokój był różowy w
białe kwiatki, a twoją muzyką byłby… no nie wiem… heavy metal?
- Kiepsko –
odparła Delice. – Ale ja sama nie wiem, jak ma to wyglądać.
- Więc pozwól,
że przeprowadzę z tobą krótki, aczkolwiek ważny wywiad – zsunęłam okulary
przeciwsłoneczne na nos.
LUCAS
Przechodząc
już do ostatniego do oszlifowania mebla, zerknąłem na Nevaeh i Delice, w
obawie, że zaraz skoczą sobie do gardeł. Trzeba przyznać, że byłem nieco
zaskoczony, gdy okazało się, że są w najlepsze pogrążone w rozmowie. Del
gestykulowała, a Nevaeh… ona wydawała się być zainteresowana, choć nadal się
nie uśmiechała. Już zapomniałem, jak to wyglądało wczoraj. Na nosie miała
okulary przeciwsłoneczne, więc nie byłem pewny, czy wpatruje się w Delice, czy
też śpi.
Mimowolnie
wykrzywiłem kąciki ust w uśmiechu, pokręciłem głową i zabrałem się za komodę,
myśląc o dziwnym księżycu na plecach rudej.
VABRIELLE
Vabrielle
weszła do na oko nieużywanego, starego budynku na końcu Marshall Avenue.
Poruszała się na tyle cicho, na ile pozwalały jej na to buty na koturnie. Na
szczęście nie musiała się przejmować skrzypiącymi drzwiami, bo nie było tu
nawet framugi. Szef nie lubił hałasu.
Na piętrze
przeszła przez goły korytarz i na jego końcu, jak zawsze, zapukała do drzwi.
Usłyszała niewyraźne i ciche „proszę”, więc powoli weszła, zamykając za sobą
cicho drzwi.
- Wzywał mnie
pan – powiedziała, siadając na krześle przy biurku.
Szef siedział
tyłem i wyglądał przez okno, bujając się na krześle. Jego pomarańczowo rude,
długie do ramion włosy, odznaczały się na tle biało-czarnego gabinetu. Kobieta
nie musiała się już nawet po nim rozglądać – znała go na pamięć. I choć nie
było to zbyt wielkie pomieszczenie, góra piętnaście metrów kwadratowych, czuła
się tutaj swojsko, przytulnie. Czarne biurko przed nią było w połowie zawalone
dokumentami, zarysowanymi mapami i zapisanymi kartkami. Mapa na wierzchu
przedstawiała plan Seaford, na razie jako jedyna była niezamalowana liniami i
kropkami.
- Vabrielle,
Vabrielle… tyle razy ci mówiłem, żebyś zwracała się do mnie na „ty” - Szef odwrócił się do niej przodem, oparł
łokcie na biurku i spojrzał na nią z dziwnym uśmiechem w oczach.
Vabrielle,
pomimo, że widziała Go już wiele razy, zaparło dech w piersiach. Oczywiście,
wiadomo, że przedstawiciele jej gatunku są nadludzko piękni, ale i tak za
każdym razem wręcz mdlała na Jego widok.
- Oczywiście,
przepraszam – poprawiła się kobieta, uśmiechając się.
Szef skinął
głową.
- Wezwałem
cię, bo musimy zacząć poszukiwania. W Seaford jeszcze nikt nie szukał.
NEVAEH
- Właściwie to
gdzie są wasi rodzice? – zapytałam Delice, gdy wchodziłyśmy po schodach.
Oczywiście musiałam zwalniać, by mogła mnie dogonić, ale nie powiedziałabym, że
ma słabą kondycję. Była o niebo (a nawet kilka nieb) lepsza, szybsza i
silniejsza od reszty dzieciaków w jej wieku (tych, których spotkałam i
widziałam), nawet chłopców..
- Mama w
pracy, a tata… no cóż… nie ma go – wzruszyła ramionami.
Stałyśmy
właśnie w jej pokoju, rozglądając się za możliwościami jego pomalowania.
Praktycznie widziałam trybiki pracujące w głowie siostry Lucasa.
- A gdzie
pracuje wasza mama?
Przeciągnęłam
ręką po ścianie i doszłam do wniosku, że
gdzieniegdzie są dziury, więc trzeba by je zaszpachlować.
- Jest
projektantką, czy kimś tam – Delice ponownie wzruszyła ramionami. – Nie bardzo
mnie to obchodzi, a poza tym nie opowiada nam o swojej pracy.
Spojrzałam na
nią. Naprawdę wyglądała, jakby mało ją obchodziło, co robi jej rodzicielka.
Miałam wrażenie, że dla niej matką i jednocześnie ojcem jest Lucas.
LUCAS
Po wszystkim
nawet nie zauważyłem, kiedy zniknęła Nevaeh, a po wyrazie twarzy Del
wywnioskowałem, że ona również nie zauważyła jej wyjścia.
Gdy
poskładaliśmy resztę śmieci i wyrzuciliśmy je do kosza, postanowiliśmy z
siostrą coś zjeść, więc odgrzaliśmy pyszną pomidorową babci i po kilkunastu
minutach zorientowaliśmy się, że oboje zjedliśmy jej po trzy miski. Po zmyciu
naczyń (Delice wycierała je i chowała do szafki) spojrzałem na zegarek.
- Dopiero
dziewiętnasta? – zdziwiłem się.
Delice
schowała drugą miskę do szafki i zamknęła ją.
- No a co
myślałeś, że będziemy siedzieć tam do północy? – zapytała, kładąc dłonie na
biodrach.
- W sumie
myślałem, że zajmie nam to więcej czasu – odparłem, przechodząc z kuchni do
salonu.
- Dzięki
twojej nowej przyjaciółce poszło nam szybciej – Delice pobiegła za mną,
chwyciła pilot ze stolika i wyłożyła się na kanapie. Westchnąłem i usiadłem
obok niej.
- To nie jest
moja przyjaciółka – burknąłem, obserwując uważnie (na tyle, na ile się da, gdy
trzynastolatka trzyma w ręku pilot) każdy kanał i lecący na nim program, myśląc
jednocześnie o dziwnym księżycu na plecach Nevaeh.
- No może
rzeczywiście, nie wyglądacie na przyjaciół. Może ona jest raczej taką
znajomą-nieznajomą – powiedziała. – Teraz zresztą nieważne. Mamy inny problem –
dodała poważnie.
- Jaki? –
zdziwiłem się.
Delice
spojrzała na mnie wzrokiem człowieka, przed którym stoi podjęcie najważniejszej
decyzji w życiu, po czym rzekła:
- „Piraci z
Karaibów” czy „Spiderman 2”?
NEVAEH
Nie chciałam
odchodzić bez pożegnania. Wcześniej, po zakupach z Lucasem też nie, ale po
prostu nienawidzę pożegnań. One zawsze ciągną się bez końca, dlatego zawsze
znikam, zanim się tylko zaczną. Miałam tylko nadzieję, że się na mnie nie
obrażą.
Tuż za linią
drzew wsiadłam na rower i ruszyłam w drogę powrotną do domu. Ludzie już na mnie
nie patrzyli tak, jak wcześniej. W końcu mieszkam tu od trzynastu lat, więc
przyzwyczaili się do moich „czerwonych” włosów i dziwnej, aczkolwiek
egzotycznej urody oraz stylu. Niektórzy nawet mówią mi z uśmiechem „dzień
dobry” albo po prostu kiwają głową. Ja odpowiadam tym samym, ale z jedną
różnicą – nie uśmiecham się. Nigdy się nie uśmiechałam, czy raczej od czasu,
gdy tutaj zamieszkałam. Po prostu uważałam, że to nie na miejscu uśmiechać się,
gdy ginie twoja matka. Oczywiście nie twierdzę przez to, że Roxanne jest zła –
po prostu nie jest moją mamą, tą prawdziwą.
VABRIELLE
- Od jutra
zaczynamy poszukiwania. Miejmy nadzieję, że tym razem się uda.
Vabrielle
siedziała już odprężona naprzeciwko Alexandre.
- Tak, miejmy
nadzieję. W końcu Ameryka jest ogromna, a ich tylko dwie, nieprawdaż? – odparł
mężczyzna.
Vabrielle
skinęła głową.
- Więc obrada
skończona. Czas na przyjemności… - Szef przywołał ją do siebie gestem dłoni.
Kobieta wstała
z krzesła i powolnym krokiem podchodziła do Alexandre, po drodze zdejmując
buty. W końcu usiadła Mu na kolanach, twarzą do Niego.
- Wiesz, że
jesteś moją ulubienicą? – spytał, rozpinając guziki jej koszuli, które i tak
wyglądały, jakby miały zaraz pęknąć. Ich rasa słynęła z idealności fizycznej, a
to była jedna z Jego ulubionych.
Vabrielle
mruknęła tylko w odpowiedzi.
NEVAEH
Z końcem
sierpnia wezwano mnie, Roxanne i Aileen do Europy, a dokładnie do Londynu.
Wilcza Rada zwołała zebranie, jak zresztą zwykle pod koniec każdego miesiąca.
Cały lot do
Brytanii przespałam ze słuchawkami na uszach, nie to co Aileen – ona przez cały
czas szukała na e-bay’u nowego roweru, bo stary już się jej nie podobał. Nawet
gdy już dojechałyśmy na miejsce, nie wybrała żadnego, czemu się w sumie nie
dziwię, bo, jak się okazało, połowę czasu spędziła szukając bluzy na stronie
Nike’a i Reebook’a, czego dobrodusznie nie skomentowałam.
***
- Zgubiłem
rachubę, który raz się tutaj widzimy – zażartował Vectras, nasz Najwyższy z
Rady. – Tym razem, jak co roku, chodzi o naszych młodych podopiecznych oraz
tych starszych, którzy zdecydowali się zostać nauczycielami. Za chwilę
rozpocznie się rok szkolny, a wraz z nim rozpoczną się zapewne nowe problemy.
Prychnęłam
cicho pod nosem, poprawiając się na krześle. Jakie znowu problemy?
- Zwracam się
głównie do ciebie, Nevaeh, i do twojego numeru w zeszłym roku – odwrócił głowę
w moją stronę. – Ta dziewczyna, którą „niechcący” uderzyłaś, wylądowała na dwa
tygodnie w szpitalu ze wstrząśnieniem mózgu. Na szczęście nie pamięta, że to ty
jej zrobiłaś, bo mogłoby się to dla nas źle skończyć.
Tyle to ja też
wiedziałam.
Rozejrzałam
się po dobrze znanym sobie pomieszczeniu. Sala miała owalny kształt, ale ani
jednego okna. Ściany pokryte były białą farbą, na których wymalowano wilki
różnych maści. Jeden był czarny i stał w pozycji bojowej, drugi szary z
niebieskimi oczami leżący przy kamieniu, a jeszcze inny całkiem biały, prawie
niewidoczny na ścianach. Z całego stada tylko jeden był czerwony. Siedział
samotnie przy wejściu do Sali, patrząc na Wilczą Radę piwnymi oczami, z
nieustraszonym pyskiem i postawionymi uszami.
Z reszty
obrady zapamiętałam tylko, że mamy uważać. I że dołączył do nas nowy Wilk o imieniu
Seth. Jak co roku.
I jak co roku,
wychodząc już z sali, dotknęłam czerwonego wilka na ścianie. Mnie.