Ale co tam, miłego czytania, pozdrawiam :)
Jeden
„DZIWNE jest dobre. TYPOWE ma setki wyjaśnień, a DZIWNE –
góra jedno.”
[Dr House]
LUCAS
S
|
eaford.
Wysiadając z samochodu, czułem
narastającą niechęć do tego miasta, czy raczej dzielnicy. Głównie dlatego, że
było położone całe cztery mile od wielkiej cywilizacji no i było celem ucieczki
matki.
Wyprowadziliśmy
się z Miami tylko dlatego, że nowy partner mamy zdradzał ją. Ja mu się w sumie
nie dziwię – kto by nie chciał uciekać od kobiety, która nie dość, że jest
wścibska i kłamie non stop, to jeszcze narzuca wszystkim swoje zdanie. I tak
byłem zaskoczony, że Chase został z nią przez dwa miesiące – to rekord. Szkoda,
że mama jest taka, a nie inna – naprawdę go lubiłem.
Spojrzałem na
nasz nowy dom. Był piętrowy, średniej wielkości, miał około stu metrów
kwadratowych, pomalowany na pastelowy odcień jasnej zieleni. Wtapiał się w rosnący
za nim las, podobnie jak brązowe dachówki. Wszedłem przez białe, drewniane
drzwi i znalazłem się w jasnym przedpokoju. Dom, rzecz jasna, był już
umeblowany, ponieważ mama chciała jak najszybciej wynieść się od Chase’a.
Poszedłem dalej, wchodząc do salonu. Na jego środku stał niski, prostokątny
stolik, wokół którego postawiono kanapę i dwa fotele. Naprzeciwko kanapy, na
ścianie wisiał czterdziestopięciocalowy telewizor, a pod nim komoda. Wszystkie
meble były w kremowych odcieniach, by kontrastować z ciemnoczerwonymi ścianami.
Na lewo znajdowało się wejście do kuchni z jadalnią, a na prawo ciemne drzwi.
Wszedłem przez nie i zobaczyłem pokój o powierzchni około trzynastu metrów
kwadratowych w odcieniach błękitu, czy raczej chłodnego niebieskiego. Pod
ścianą na lewo znajdowała się duża szafa na całą ścianę, a naprzeciw łóżko
dwuosobowe, stolik nocny, a przy wolnej ścianie mały regał (pewnie na książki)
i fotel. Zamknąłem pokój i ruszyłem w stronę schodów, które znajdowały się
mniej więcej naprzeciw mnie i skręcały w prawo. Ruszyłem w ich stronę z dwoma
wielkimi walizkami w rekach, nie dając po sobie poznać, jak bardzo mi ciążą.
Nie chciałem, żeby mama się czepiała.
Cicho dysząc,
doczołgałem się na górę i otworzyłem pierwsze drzwi z lewej. Po raczej kolorowym,
dziecięcym wystroju wywnioskowałem, że jest to pokój Delice, mojej siostry,
która dojedzie następnego dnia, bo pojechała na tydzień do babci – nie
chciałem, żeby patrzyła na kłótnie mamy i Chase’a. Z tego, co mi wiadomo,
rodzina, która tu mieszkała, miała syna mniej więcej w moim wieku i córkę w
wieku siedmiu czy sześciu lat.
Zamknąłem
drzwi i poszedłem dalej. Nacisnąłem klamkę po prawej i znalazłem się w
ciemnofioletowym pokoju z czarnymi meblami. Jedyną białą rzeczą, jaką
dostrzegłem, była wielka czaszka wymalowana na ścianie. No cóż… mogłem tylko
podejrzewać, jaki był ów syn. Pomieszczenie miało około czternastu metrów
kwadratowych, podobnie jak u Delice. Koło drzwi dostrzegłem drewnianą kolumnę,
będącą zapewne częścią szkieletu domu. Najwyraźniej to jedyny niepomalowany
kawałek w tym pokoju.
Położywszy
walizki na ziemi, usiadłem na czarnym jednoosobowym łóżku z podnoszonym
zagłówkiem i zacząłem rozmyślać, jak by to wszystko przerobić. Przecież nie
będę mieszkał w czymś takim. Puściłem wodze wyobraźni i zapisałem w pamięci to,
co udało mi się wymyślić – cały obraz pokoju.
Zbiegłem na
dół po kremowych schodach i odszukałem mamę, która właśnie oglądała kuchnię.
- Mamo, będę mógł
zrobić mały remont w swoim pokoju? I u Delice? – zapytałem z małą nutką strachu,
bo nigdy nie wiadomo, co może odpowiedzieć. A co do Delice, to miałem wrażenie,
że nie spodoba jej się teraźniejszy różowy wystrój.
- Jasne –
rzuciła, zbywając mnie. – Tylko uważaj.
Najwyraźniej
był to jeden z tych dni (niewielu, zresztą), kiedy zgadza się prawie na
wszystko.
- A mogę iść
na zakupy teraz? No wiesz, po spraye, farby i tak dalej... Do pierwszego sklepu
niedaleko.
- Dlaczego
teraz? – zapytała podejrzliwie, patrząc mi w oczy i szukając kłamstwa. Nie
kłamałem, ale ona uważa, że cały świat chce ją oszukać, choć sama sobie nie
oszczędza kłamstw.
- Bo później
zapomnę, a poza tym nie mam zamiaru zbyt długo patrzeć na te trupy na ścianach
i szafach – burknąłem.
- To idź –
odwróciła się i zaczęła otwierać szafki, sprawdzając ich pojemność.
Pobiegłem z powrotem
na górę, wpadłem do mojego pokoju i wyciągnąłem portfel z plecaka, po czym zabrawszy
z jednej z walizek zielona bluzę z kapturem obwiązałem się nią w pasie.
Spojrzałem przez okno na niebo, na którego błękicie zamieszkało kilka szarych
chmur, zapowiadających deszcz, a jednocześnie powietrze nabrzmiałe było od
upału. Chociaż była połowa sierpnia, nie ufałem pogodzie. Nie wiadomo, kiedy
chmury ruszą do ataku.
- Jadę rowerem!
– krzyknąłem, zbiegając ze schodów.
Wychodząc,
trochę trzasnąłem drzwiami, po czym podbiegłem do naszego citroena berlingo. Uśmiechnąłem się. Nie chwaląc się,
sam go podrasowałem. Naprawiłem drobne usterki, jakimi były na przykład rysa na
lusterku czy rdza. Z Chase’em pomalowaliśmy go na ciemny odcień czerwonego, a
ja dodałem kilka „rysunków” takich jak wijące się pnącza na kołpakach, napis
„Sky” nad rejestracją, czy też kilka kolorowych graffiti. Na lewych drzwiach
było pełno kolorowych kropek, większych i mniejszych – to efekt naszej bitwy na
pędzle, ale trzeba przyznać, że tworzyły jednolitą, ciekawa całość.
Otworzyłem
drzwi od zapchanego naszymi rowerami, deskorolkami, rolkami i skuterem (to
znaczy – moimi i Delice, bo mama jeździ tylko samochodem) bagażnika i z wyciągnąłem
z niego mój pojazd. Był to BMX „Shock” firmy Easter, którego wygląd również był moim dziełem. Spojrzałem na
zegarek na lewej ręce – dziewiętnasta. Postawiłem go na drodze, usiadłem na nim
i ruszyłem, nie oglądając się za siebie i zastanawiając się, jak udało mi się
to wszystko zapakować do jednego bagażnika.
Na początku
pedałowałem szybko, chcąc oddalić się od matki, ale potem zwolniłem,
rozkoszując się chwilą wolności. Jechałem slalomem po pustej drodze, wdychając
świeże, niezanieczyszczone jeszcze kłamstwami matki powietrze i myśląc o
przeróbce pokoju. Co jakiś czas stawałem na tylnym kole i uśmiechałem się sam
do siebie.
Gdy byłem
mniej więcej w połowie drogi, usłyszałem, że ktoś nadjeżdża. Nie samochód,
rower. Zwolniłem i ostrożnie się odwróciłem, zachowując równowagę.
Za mną jechał
ktoś na czerwonym BMX-ie, który był zadziwiająco podobny do mojego. Ba, to był ten sam „Shock”. Różnił się jedynie
kolorami – tamten był czerwony w płomienie i różne graffiti. Jego kierowca
ubrany był, czy raczej – była ubrana, w czarną koszulkę na ramiączkach wiązaną
po bokach i sięgającą do połowy ud, białe, luźne dresy za kolana zakończone
ściągaczem i czerwone adidasy za kostkę. Na głowie miała białą czapkę typu skate z prostym daszkiem i czarną siatką
z tyłu, która kontrastowała z długimi do bioder, gęstymi i płomiennorudymi
prawie rubinowymi włosami. Zaplecione w luźny warkocz, z którego uciekło kilka
kosmyków okalały twarz elfa o ostro zakończonym podbródku, prostym nosku,
pełnych, delikatnie czerwonych ustach, lekko opalonej cerze i dużych oczach, których
koloru nie mogłem dostrzec. Widać, że była dobrze umięśniona, ale też szczupła.
Wyglądała niesamowicie, jak postać nie z tego świata. Pomimo ubioru otaczała ją
aura tajemniczości.
Zatrzymałem
się, odwracając lekko rower, a ona zrobiła to samo koło mnie. Była teraz na
odległości około półtora metra.
- Do centrum?
– zapytała głosem, który nie był ani przesłodzony, ani zbyt gorzki. Prosty. Idealny.
Wpatrywałem
się w nią, jakbym nagle skamieniał, ale ona nie patrzyła na mnie, tylko przed
siebie, na niebo.
- Hej! –
podniosła rękę i pomachała mi nią przed oczami.
- C-co? –
zapytałem głupi, otrząsając się (dosłownie).
- Pytałam, czy
jedziesz do centrum – ledwo dostrzegalnie wykrzywiła wargi w czymś na kształt
ironicznego uśmiechu, który zresztą nie wyglądał jak uśmiech. Jakby nigdy się
nie uśmiechała.
- Tak –
odpowiedziałem już trzeźwy.
- Świetnie –
skinęła głową. – Jadę z tobą.
Nie zapytała.
Stwierdziła.
- A jeśli się
nie zgodzę? – spytałem, spoglądając na jej przymrużone oczy.
Teraz dopiero
dostrzegłem, że okolone gęstymi, czarnymi rzęsami, które na pewno nie
potrzebowały tuszu, są koloru świeżego, jasnego piwa. Lekko się zarumieniłem,
karcąc siebie za porównanie, ale nie mogłem pozbyć się wrażenia, że jej oczy
są… dziwne.
- Zgodzisz
się, zgodzisz – zaśmiała się ironicznie
bez uśmiechu, nadal na mnie nie patrząc.
Przytaknąłem w
duchu, domniemając, że zapewne by tak było, ale nie przyznałem jej racji na
głos. Jeszcze czego!
- To jak?
Jedziesz, czy będziesz tak patrzył?
Potrząsnąłem
głową.
- Jadę, jadę…
- mruknąłem.
Odwróciłem
rower i ruszyłem, czując, że jedzie za mną.
Po chwili wyrównaliśmy
tempo.
- Ty pewnie
jesteś ten nowy? – rzuciła jakby od niechcenia.
- Mhm –
odpowiedziałem wymijająco. Zapewne całe to miasteczko wie już, że moja rodzina
w nim zamieszka.
- Jak się
nazywasz?
- Lucas.
- Lucas…
- Lucas Sky.
- Ciekawe
nazwisko.
- Dzięki –
burknąłem, odganiając natrętną muchę.
- A ja jestem
Nevaeh[1].
Nevaeh Moon – mruknęła jakby od niechcenia.
- Ciekawe
nazwisko. I imię – dodałem. – Takie… dziwne.
- Dzięki –
wystawiła język, ale kąciki jej pięknych ust zostały na swoim miejscu.
- Coś oznacza?
– zaciekawiłem się.
- Nie mam
pojęcia. Wiem tylko, że jest to słowo niebo[2] napisane
od tyłu.
- Niebo? Mnie
przypominasz raczej piekło – wyszczerzyłem zęby w ironicznym uśmiechu.
- Hej! – Skręciła
w moją stronę, jakby chcąc mnie uderzyć przednim kołem. Na szczęście w porę
zatrzymałem się i odskoczyłem.
- A co? Może
nie? Spójrz na swoje włosy; raczej nietypowy kolor. Farbowane?
- Żartujesz? –
oburzyła się. – Nie toleruję farbowania włosów. To naturalny kolor. Po mamie –
dodała i zamilkła.
- Co jest? –
zapytałem po kilku minutach ciszy.
- Nic, nic… -
zbyła mnie.
- Kłamiesz?
Nie
odpowiedziała.
Jechaliśmy
dalej w milczeniu. Co jakiś czas na nią zerkałem i z każdym spojrzeniem coraz
bardziej docierało do mnie, że ta dziewczyna jest bardzo tajemnicza.
Podróż trwała
około pół godziny, ale nie odczuwałem upływu czasu. Zastanawiałem się, co ma do
ukrycia Nevaeh.
Nagle
zatrzymała się, a ja za nią z lekkim opóźnieniem, przez co wylądowałem kilka
metrów przed jej rowerem. Cofnąłem się.
- Dokąd? –
zapytała, nie patrząc na mnie.
- Do sklepu.
- Po co? – w
jej głosie dało się słyszeć nutkę zainteresowania.
- Po ogórki –
odparłem głupio. - Spraye i farby – dodałem już normalnie. – Będę przemalowywał
pokój i meble – dodałem, odpowiadając na jej następne pytanie.
Nie
skomentowała, a zaciekawienie znikło. Ruszyłem więc, a ona za mną. Na miejscu
postawiliśmy rowery tam, gdzie wisiała kamera i weszliśmy do środka.
Wziąłem
koszyk, a ponieważ nie lubię pytać obsługi o drogę, trochę się pogubiłem, zanim
znalazłem właściwy dział. Wybrałem kilka fioletowych, zielony, pomarańczowy,
czerwony, niebieski, biały, czarny i brązowy. Jako że koszyk został zapełniony,
poprosiłem Nevaeh, która jak dotąd nie odezwała się ani słowem, żeby poszła po
ten na kółkach. Gdy wróciła przepakowaliśmy spraye i zaczęliśmy szukać farb, co
nie było trudne. Wypatrzyłem odpowiednie odcienie zielonego, czerwonego i żółtego
oraz małe wiaderko fioletowego.
Ruszyliśmy do
kasy. Nie miałem pojęcia, ile może to wszystko kosztować – zakładałem, że ponad
sto dolarów. Ale mając kartę mamy, mogłem z niej korzystać, pieniądze
przeznaczając jednak tylko na ewentualny remont. Taki był nasz kompromis w
sprawie przeprowadzki – ja się zgadzam wyjeżdżać na drugi koniec Ameryki, a ona
daje mi pieniądze na ten „ewentualny remont”, jak to nazwała.
Po zapłaceniu
wpakowałem spraye do plecaka, a wiaderka farb do reklamówek, które zawiesiłem
po obu stronach kierownicy.
- Daj mi dwa –
powiedziała Nevaeh.
Podałem jej te
z czerwoną i zieloną.
Wsiedliśmy na rowery
i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Minęła nam w
milczeniu. Zaczynałem zapominać, że w ogóle się do mnie odezwała. Ostatni raz
widziałem jej piękną twarz przed sklepem – wypłukana z emocji. Nadal na mnie
nie patrzyła. Kiedy zobaczyłem swój dom, odwróciłem się, chcąc zapytać, gdzie
mieszka.
Pusto. Nie
było jej.
Na drodze
leżały wiaderka z farbą.
NEVAEH
Jadąc na Lakeview
Avenue, zastanawiałam
się, co się zmieni w moim życiu. Z wrażenia bolał mnie brzuch, ale to był
przyjemny ból. Moja twarz pozostała niewzruszona.
Do dziś
pamiętam sen, który widziałam, gdy miałam trzy latka. Trzynaście lat temu, a
czuję się, jakby to było wczoraj, a nawet przed chwilą.
Biel, biel i jeszcze raz biel. Tyle białego
nie widziałam przez całe życie. Czułam, że siedzę, więc spojrzałam w dół, żeby
wiedzieć na czym, ale nie zobaczyłam nic. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie,
że to chmura. Tak biała, że prawie niewidoczna.
- Nevaeh… - usłyszałam piękny głos.
Podniosłam głowę i zobaczyłam to, co tak
bardzo chciałam widzieć.
Mama stała jakieś dwa metry ode mnie, ubrana
w białą szatę do ziemi, a jej długie do kolan, gęste, proste i płomiennorude
włosy kontrastowały z otoczeniem. Była jeszcze piękniejsza, niż zapamiętałam.
Prosty nos, ostro zakończony podbródek, słodkie usta, zielone oczy; egzotyczne rysy twarzy.
Podniosłam się, podbiegłam do niej i
przytuliłam się do jej delikatnego, ciepłego ciała.
Sięgałam jej tylko do połowy ud, wiec
przykucnęła i odwzajemniła uścisk.
- Tęskniłam za tobą – szepnęłam.
- Ja za tobą też – odpowiedziała.
Samotna łza popłynęła po moim policzku.
- Skarbie, nie płacz – mama zebrała ją z
mojego policzka palcem i podniosła go między nasze twarze.
Przytaknęłam.
- Posłuchaj mnie teraz uważnie – spojrzała
na mnie już poważnie, ale nadal z czułością. – Pobiegniesz do Seaford, do
Nowego Jorku. Wiesz gdzie to jest? – kiwnęłam głową. – Dobrze. Tam, przy Marshall
Ave, czeka na ciebie Roxanne Melodies. Na pewno ją znajdziesz. Zamieszkasz z
nią. Wytłumaczy ci wszystko, czego ja nie zdążyłam. Kiedyś w tym mieście kogoś…
spotkasz. Wiem, że masz dopiero trzy latka i nie wszystko możesz zrozumieć, ale
gdy będziesz starsza, na pewno dasz sobie radę – dodała, widząc moją pytającą
minę. – Co do chłopaka, poznasz go od razu. Dam ci znak. Pamiętasz tę chmurę w
kształcie wilka? Zapamiętaj – cokolwiek by się nie działo, ten chłopak i tak
przeżyje. Taka jego misja na tym świecie. Musi przeżyć. Ale teraz musisz ruszać.
Roxanne na ciebie czeka.
Patrzyłam na nią ze zrozumieniem.
- Muszę już iść. I pamiętaj – zawsze będę
przy tobie. Nie martw się. Dopóki jesteś ty, ja jestem obok – wstała.
- Mamo?
- Tak, córciu?
- Kocham cię – ścisnęłam ją za rękę.
- Ja ciebie też, Nevaeh. Pamiętaj o tym –
odwzajemniła uścisk.
Spojrzała na mnie z miłością, odwróciła się
i zrzuciła szatę. Zamrugałam, a na
miejscy mamy pojawił się prawie czerwony wilk, po czym zaraz zniknął.
Postawiłam
rower przed domem i weszłam do środka.
Roxanne
siedziała przy telewizorze, oglądając „Dr House’a”.
Spojrzała na
mnie, dokładnie przyglądając się mojej twarzy, jakby szukając czegoś, czego
jest pewna, że znajdzie. I znalazła.
- Spotkałaś
go.
To nie było
pytanie. To było stwierdzenie istniejącego faktu, dla niej tak oczywistego. Ale
dla mnie to oznaczało zmianę. Moje życie już nie będzie takie, jak jeszcze
wczoraj.
Skinęłam głową
i pobiegłam do swojego pokoju, zostawiając buty na wycieraczce. Otworzyłam
drzwi i rzuciłam się do szafki z ciuchami. Ściągnęłam koszulkę, spodnie i całą
resztę, po czym włożyłam ubrania na wieszaki, a bieliznę do kosza na brudy i
rozplotłam warkocz.
Podeszłam
szybko do dużego, rozsuwanego na guzik okna, które zajmowało całą ścianę i
wychodziło do lasu. Czując na plecach dotyk włosów, nacisnęłam owy przycisk i
uspokoiłam oddech.
Wyskoczyłam z
pokoju i wylądowałam bezszelestnie na trawie. Odwróciłam się i zamknęłam okno.
Wbiegłam w
ścianę drzew.
Dom rodziny
Sky był spokojny.
Biorąc większy
rozbieg, wskoczyłam na balkon, zrobiłam zgrabne salto w powietrzu i cicho wylądowałam,
po czym usiadłam przy jednym z okien.
Lucas leżał na
łóżku, słuchając na przemian reggae i rapu, a obok stał plecak ze sprayami i
wiaderka z farbami. Po chwili zrozumiałam, po co je kupował – pokój był
okropny. Ale nie brzydki. Po prostu wyglądał, jakby mieszkał tam nawiedzony fan
gothicu. I tak można było określić syna mieszkających tam wcześniej państwa
Redds’ów – Tony’ego.
Zauważyłam, że
Lucas się nie przebrał. Leżał w tym, co miał na sobie, gdy go spotkałam, czyli
zielone jeansy ‘rurki’ z luźnym krokiem, czerwoną koszulkę na krótki rękaw oraz
bluzę, którą wcześniej był owinięty w pasie. Miał zamknięte oczy. Nagle
poruszył się i podniósł z łóżka i, powoli obracając głowę, spojrzał w okno.
Zeskoczyłam.
Przez całą noc
siedziałam w lesie za domem Sky’ów.
Co jakiś czas nuciłam
coś przeciągle do księżyca w nowiu, obok którego zamieszkała biała chmura w
kształcie siedzącego wilka.
Naprawdę świetne! Zapraszam do mnie ;)
OdpowiedzUsuńhttp://nightfall.blog4u.pl/
Bardzo mi się podoba! Czekam na rozwinięcie akcji by więcej się dowiedzieć.
OdpowiedzUsuńI tylko na końcu mi nieco zgrzyta (być może nie doczytałam albo Ty zapomniałaś o tym wspomnieć) Nevaeh, swoja droga piękne imię, zdjęła ubrania, a potem wyszła przez okno i obserwowała dom Lucasa - czy ona wyszła nago? A może była pod postacią wilka? Bo się tu trochę pogmatwałam i nie mogę sobie tego wyobrazić ;D
I ładne powiązanie - imię Nevaeh oznacza niebo i nazwisko Lucasa również oznacza niebo. Jestem ciekawa czy to zwykły zbieg okoliczności czy to coś oznacza.
Wybacz mój bełkot :D Dużo weny!
To mój pierwszy komentarz, no, ale czuję, że muszę coś napisać.
OdpowiedzUsuńOdkryłam Twój blog zaledwie 20 minut temu i już jestem nim zafascynowana.
Masz talent i bardzo rozwiniętą wyobraźnię, cenię to sobie ;)
Domyślam się , CZYM jest Nevaeh i tylko zastanawiam jaką rolę w tym wszystkim ma Lucas.
Coś czuję, że będę tu często wpadać :)
Pozdrawiam,
Cleo