Do wyboru:

niedziela, 28 października 2012

Rozdział 1.

Publikuję rozdział pierwszy, chociaż nie powinnam, bo miałam dodać za tydzień.
Ale co tam, miłego czytania, pozdrawiam  :)


Jeden

„DZIWNE jest dobre. TYPOWE ma setki wyjaśnień, a DZIWNE – góra jedno.”
[Dr House]

LUCAS


S
eaford.
Wysiadając z samochodu, czułem narastającą niechęć do tego miasta, czy raczej dzielnicy. Głównie dlatego, że było położone całe cztery mile od wielkiej cywilizacji no i było celem ucieczki matki.
Wyprowadziliśmy się z Miami tylko dlatego, że nowy partner mamy zdradzał ją. Ja mu się w sumie nie dziwię – kto by nie chciał uciekać od kobiety, która nie dość, że jest wścibska i kłamie non stop, to jeszcze narzuca wszystkim swoje zdanie. I tak byłem zaskoczony, że Chase został z nią przez dwa miesiące – to rekord. Szkoda, że mama jest taka, a nie inna – naprawdę go lubiłem.
Spojrzałem na nasz nowy dom. Był piętrowy, średniej wielkości, miał około stu metrów kwadratowych, pomalowany na pastelowy odcień jasnej zieleni. Wtapiał się w rosnący za nim las, podobnie jak brązowe dachówki. Wszedłem przez białe, drewniane drzwi i znalazłem się w jasnym przedpokoju. Dom, rzecz jasna, był już umeblowany, ponieważ mama chciała jak najszybciej wynieść się od Chase’a. Poszedłem dalej, wchodząc do salonu. Na jego środku stał niski, prostokątny stolik, wokół którego postawiono kanapę i dwa fotele. Naprzeciwko kanapy, na ścianie wisiał czterdziestopięciocalowy telewizor, a pod nim komoda. Wszystkie meble były w kremowych odcieniach, by kontrastować z ciemnoczerwonymi ścianami. Na lewo znajdowało się wejście do kuchni z jadalnią, a na prawo ciemne drzwi. Wszedłem przez nie i zobaczyłem pokój o powierzchni około trzynastu metrów kwadratowych w odcieniach błękitu, czy raczej chłodnego niebieskiego. Pod ścianą na lewo znajdowała się duża szafa na całą ścianę, a naprzeciw łóżko dwuosobowe, stolik nocny, a przy wolnej ścianie mały regał (pewnie na książki) i fotel. Zamknąłem pokój i ruszyłem w stronę schodów, które znajdowały się mniej więcej naprzeciw mnie i skręcały w prawo. Ruszyłem w ich stronę z dwoma wielkimi walizkami w rekach, nie dając po sobie poznać, jak bardzo mi ciążą. Nie chciałem, żeby mama się czepiała.
Cicho dysząc, doczołgałem się na górę i otworzyłem pierwsze drzwi z lewej. Po raczej kolorowym, dziecięcym wystroju wywnioskowałem, że jest to pokój Delice, mojej siostry, która dojedzie następnego dnia, bo pojechała na tydzień do babci – nie chciałem, żeby patrzyła na kłótnie mamy i Chase’a. Z tego, co mi wiadomo, rodzina, która tu mieszkała, miała syna mniej więcej w moim wieku i córkę w wieku siedmiu czy sześciu lat.
Zamknąłem drzwi i poszedłem dalej. Nacisnąłem klamkę po prawej i znalazłem się w ciemnofioletowym pokoju z czarnymi meblami. Jedyną białą rzeczą, jaką dostrzegłem, była wielka czaszka wymalowana na ścianie. No cóż… mogłem tylko podejrzewać, jaki był ów syn. Pomieszczenie miało około czternastu metrów kwadratowych, podobnie jak u Delice. Koło drzwi dostrzegłem drewnianą kolumnę, będącą zapewne częścią szkieletu domu. Najwyraźniej to jedyny niepomalowany kawałek w tym pokoju.
Położywszy walizki na ziemi, usiadłem na czarnym jednoosobowym łóżku z podnoszonym zagłówkiem i zacząłem rozmyślać, jak by to wszystko przerobić. Przecież nie będę mieszkał w czymś takim. Puściłem wodze wyobraźni i zapisałem w pamięci to, co udało mi się wymyślić – cały obraz pokoju.
Zbiegłem na dół po kremowych schodach i odszukałem mamę, która właśnie oglądała kuchnię.
- Mamo, będę mógł zrobić mały remont w swoim pokoju? I u Delice? – zapytałem z małą nutką strachu, bo nigdy nie wiadomo, co może odpowiedzieć. A co do Delice, to miałem wrażenie, że nie spodoba jej się teraźniejszy różowy wystrój.
- Jasne – rzuciła, zbywając mnie. – Tylko uważaj.
Najwyraźniej był to jeden z tych dni (niewielu, zresztą), kiedy zgadza się prawie na wszystko.
- A mogę iść na zakupy teraz? No wiesz, po spraye, farby i tak dalej... Do pierwszego sklepu niedaleko.
- Dlaczego teraz? – zapytała podejrzliwie, patrząc mi w oczy i szukając kłamstwa. Nie kłamałem, ale ona uważa, że cały świat chce ją oszukać, choć sama sobie nie oszczędza kłamstw.
- Bo później zapomnę, a poza tym nie mam zamiaru zbyt długo patrzeć na te trupy na ścianach i szafach – burknąłem.
- To idź – odwróciła się i zaczęła otwierać szafki, sprawdzając ich pojemność.
Pobiegłem z powrotem na górę, wpadłem do mojego pokoju i wyciągnąłem portfel z plecaka, po czym zabrawszy z jednej z walizek zielona bluzę z kapturem obwiązałem się nią w pasie. Spojrzałem przez okno na niebo, na którego błękicie zamieszkało kilka szarych chmur, zapowiadających deszcz, a jednocześnie powietrze nabrzmiałe było od upału. Chociaż była połowa sierpnia, nie ufałem pogodzie. Nie wiadomo, kiedy chmury ruszą do ataku.
- Jadę rowerem! – krzyknąłem, zbiegając ze schodów.
Wychodząc, trochę trzasnąłem drzwiami, po czym podbiegłem do naszego citroena  berlingo. Uśmiechnąłem się. Nie chwaląc się, sam go podrasowałem. Naprawiłem drobne usterki, jakimi były na przykład rysa na lusterku czy rdza. Z Chase’em pomalowaliśmy go na ciemny odcień czerwonego, a ja dodałem kilka „rysunków” takich jak wijące się pnącza na kołpakach, napis „Sky” nad rejestracją, czy też kilka kolorowych graffiti. Na lewych drzwiach było pełno kolorowych kropek, większych i mniejszych – to efekt naszej bitwy na pędzle, ale trzeba przyznać, że tworzyły jednolitą, ciekawa całość.
Otworzyłem drzwi od zapchanego naszymi rowerami, deskorolkami, rolkami i skuterem (to znaczy – moimi i Delice, bo mama jeździ tylko samochodem) bagażnika i z wyciągnąłem z niego mój pojazd. Był to BMX „Shock” firmy Easter, którego  wygląd również był moim dziełem. Spojrzałem na zegarek na lewej ręce – dziewiętnasta. Postawiłem go na drodze, usiadłem na nim i ruszyłem, nie oglądając się za siebie i zastanawiając się, jak udało mi się to wszystko zapakować do jednego bagażnika.
Na początku pedałowałem szybko, chcąc oddalić się od matki, ale potem zwolniłem, rozkoszując się chwilą wolności. Jechałem slalomem po pustej drodze, wdychając świeże, niezanieczyszczone jeszcze kłamstwami matki powietrze i myśląc o przeróbce pokoju. Co jakiś czas stawałem na tylnym kole i uśmiechałem się sam do siebie.
Gdy byłem mniej więcej w połowie drogi, usłyszałem, że ktoś nadjeżdża. Nie samochód, rower. Zwolniłem i ostrożnie się odwróciłem, zachowując równowagę.
Za mną jechał ktoś na czerwonym BMX-ie, który był zadziwiająco podobny do mojego. Ba, to był ten sam „Shock”. Różnił się jedynie kolorami – tamten był czerwony w płomienie i różne graffiti. Jego kierowca ubrany był, czy raczej – była ubrana, w czarną koszulkę na ramiączkach wiązaną po bokach i sięgającą do połowy ud, białe, luźne dresy za kolana zakończone ściągaczem i czerwone adidasy za kostkę. Na głowie miała białą czapkę typu skate z prostym daszkiem i czarną siatką z tyłu, która kontrastowała z długimi do bioder, gęstymi i płomiennorudymi prawie rubinowymi włosami. Zaplecione w luźny warkocz, z którego uciekło kilka kosmyków okalały twarz elfa o ostro zakończonym podbródku, prostym nosku, pełnych, delikatnie czerwonych ustach,  lekko opalonej cerze i dużych oczach, których koloru nie mogłem dostrzec. Widać, że była dobrze umięśniona, ale też szczupła. Wyglądała niesamowicie, jak postać nie z tego świata. Pomimo ubioru otaczała ją aura tajemniczości.
Zatrzymałem się, odwracając lekko rower, a ona zrobiła to samo koło mnie. Była teraz na odległości około półtora metra.
- Do centrum? – zapytała głosem, który nie był ani przesłodzony, ani zbyt gorzki. Prosty. Idealny.
Wpatrywałem się w nią, jakbym nagle skamieniał, ale ona nie patrzyła na mnie, tylko przed siebie, na niebo.
- Hej! – podniosła rękę i pomachała mi nią przed oczami.
- C-co? – zapytałem głupi, otrząsając się (dosłownie).
- Pytałam, czy jedziesz do centrum – ledwo dostrzegalnie wykrzywiła wargi w czymś na kształt ironicznego uśmiechu, który zresztą nie wyglądał jak uśmiech. Jakby nigdy się nie uśmiechała.
- Tak – odpowiedziałem już trzeźwy.
- Świetnie – skinęła głową. – Jadę z tobą.
Nie zapytała. Stwierdziła.
- A jeśli się nie zgodzę? – spytałem, spoglądając na jej przymrużone oczy.
Teraz dopiero dostrzegłem, że okolone gęstymi, czarnymi rzęsami, które na pewno nie potrzebowały tuszu, są koloru świeżego, jasnego piwa. Lekko się zarumieniłem, karcąc siebie za porównanie, ale nie mogłem pozbyć się wrażenia, że jej oczy są… dziwne.
- Zgodzisz się, zgodzisz – zaśmiała się  ironicznie bez uśmiechu, nadal na mnie nie patrząc.
Przytaknąłem w duchu, domniemając, że zapewne by tak było, ale nie przyznałem jej racji na głos. Jeszcze czego!
- To jak? Jedziesz, czy będziesz tak patrzył?
Potrząsnąłem głową.
- Jadę, jadę… - mruknąłem.
Odwróciłem rower i ruszyłem, czując, że jedzie za mną.
Po chwili wyrównaliśmy tempo.
- Ty pewnie jesteś ten nowy? – rzuciła jakby od niechcenia.
- Mhm – odpowiedziałem wymijająco. Zapewne całe to miasteczko wie już, że moja rodzina w nim zamieszka.
- Jak się nazywasz?
- Lucas.
- Lucas…
- Lucas Sky.
- Ciekawe nazwisko.
- Dzięki – burknąłem, odganiając natrętną muchę.
- A ja jestem Nevaeh[1]. Nevaeh Moon – mruknęła jakby od niechcenia.
- Ciekawe nazwisko. I imię – dodałem. – Takie… dziwne.
- Dzięki – wystawiła język, ale kąciki jej pięknych ust zostały na swoim miejscu.
- Coś oznacza? – zaciekawiłem się.
- Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że jest to słowo niebo[2] napisane od tyłu.
- Niebo? Mnie przypominasz raczej piekło – wyszczerzyłem zęby w ironicznym uśmiechu.
- Hej! – Skręciła w moją stronę, jakby chcąc mnie uderzyć przednim kołem. Na szczęście w porę zatrzymałem się i odskoczyłem.
- A co? Może nie? Spójrz na swoje włosy; raczej nietypowy kolor. Farbowane?
- Żartujesz? – oburzyła się. – Nie toleruję farbowania włosów. To naturalny kolor. Po mamie – dodała i zamilkła.
- Co jest? – zapytałem po kilku minutach ciszy.
- Nic, nic… - zbyła mnie.
- Kłamiesz?
Nie odpowiedziała.
Jechaliśmy dalej w milczeniu. Co jakiś czas na nią zerkałem i z każdym spojrzeniem coraz bardziej docierało do mnie, że ta dziewczyna jest bardzo tajemnicza.
Podróż trwała około pół godziny, ale nie odczuwałem upływu czasu. Zastanawiałem się, co ma do ukrycia Nevaeh.
Nagle zatrzymała się, a ja za nią z lekkim opóźnieniem, przez co wylądowałem kilka metrów przed jej rowerem. Cofnąłem się.
- Dokąd? – zapytała, nie patrząc na mnie.
- Do sklepu.
- Po co? – w jej głosie dało się słyszeć nutkę zainteresowania.
- Po ogórki – odparłem głupio. - Spraye i farby – dodałem już normalnie. – Będę przemalowywał pokój i meble – dodałem, odpowiadając na jej następne pytanie.
Nie skomentowała, a zaciekawienie znikło. Ruszyłem więc, a ona za mną. Na miejscu postawiliśmy rowery tam, gdzie wisiała kamera i weszliśmy do środka.
Wziąłem koszyk, a ponieważ nie lubię pytać obsługi o drogę, trochę się pogubiłem, zanim znalazłem właściwy dział. Wybrałem kilka fioletowych, zielony, pomarańczowy, czerwony, niebieski, biały, czarny i brązowy. Jako że koszyk został zapełniony, poprosiłem Nevaeh, która jak dotąd nie odezwała się ani słowem, żeby poszła po ten na kółkach. Gdy wróciła przepakowaliśmy spraye i zaczęliśmy szukać farb, co nie było trudne. Wypatrzyłem odpowiednie odcienie zielonego, czerwonego i żółtego oraz małe wiaderko fioletowego.
Ruszyliśmy do kasy. Nie miałem pojęcia, ile może to wszystko kosztować – zakładałem, że ponad sto dolarów. Ale mając kartę mamy, mogłem z niej korzystać, pieniądze przeznaczając jednak tylko na ewentualny remont. Taki był nasz kompromis w sprawie przeprowadzki – ja się zgadzam wyjeżdżać na drugi koniec Ameryki, a ona daje mi pieniądze na ten „ewentualny remont”, jak to nazwała.
Po zapłaceniu wpakowałem spraye do plecaka, a wiaderka farb do reklamówek, które zawiesiłem po obu stronach kierownicy.
- Daj mi dwa – powiedziała Nevaeh.
Podałem jej te z czerwoną i zieloną.
Wsiedliśmy na rowery i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Minęła nam w milczeniu. Zaczynałem zapominać, że w ogóle się do mnie odezwała. Ostatni raz widziałem jej piękną twarz przed sklepem – wypłukana z emocji. Nadal na mnie nie patrzyła. Kiedy zobaczyłem swój dom, odwróciłem się, chcąc zapytać, gdzie mieszka.
Pusto. Nie było jej.
Na drodze leżały wiaderka z farbą.



NEVAEH


Jadąc na Lakeview Avenue, zastanawiałam się, co się zmieni w moim życiu. Z wrażenia bolał mnie brzuch, ale to był przyjemny ból. Moja twarz pozostała niewzruszona.
Do dziś pamiętam sen, który widziałam, gdy miałam trzy latka. Trzynaście lat temu, a czuję się, jakby to było wczoraj, a nawet przed chwilą.

Biel, biel i jeszcze raz biel. Tyle białego nie widziałam przez całe życie. Czułam, że siedzę, więc spojrzałam w dół, żeby wiedzieć na czym, ale nie zobaczyłam nic. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to chmura. Tak biała, że prawie niewidoczna.
- Nevaeh… - usłyszałam piękny głos.
Podniosłam głowę i zobaczyłam to, co tak bardzo chciałam widzieć.
Mama stała jakieś dwa metry ode mnie, ubrana w białą szatę do ziemi, a jej długie do kolan, gęste, proste i płomiennorude włosy kontrastowały z otoczeniem. Była jeszcze piękniejsza, niż zapamiętałam. Prosty nos, ostro zakończony podbródek, słodkie usta, zielone oczy;  egzotyczne rysy twarzy.
Podniosłam się, podbiegłam do niej i przytuliłam się do jej delikatnego, ciepłego ciała.
Sięgałam jej tylko do połowy ud, wiec przykucnęła i odwzajemniła uścisk.
- Tęskniłam za tobą – szepnęłam.
- Ja za tobą też – odpowiedziała.
Samotna łza popłynęła po moim policzku.
- Skarbie, nie płacz – mama zebrała ją z mojego policzka palcem i podniosła go między nasze twarze.
Przytaknęłam.
- Posłuchaj mnie teraz uważnie – spojrzała na mnie już poważnie, ale nadal z czułością. – Pobiegniesz do Seaford, do Nowego Jorku. Wiesz gdzie to jest? – kiwnęłam głową. – Dobrze. Tam, przy Marshall Ave, czeka na ciebie Roxanne Melodies. Na pewno ją znajdziesz. Zamieszkasz z nią. Wytłumaczy ci wszystko, czego ja nie zdążyłam. Kiedyś w tym mieście kogoś… spotkasz. Wiem, że masz dopiero trzy latka i nie wszystko możesz zrozumieć, ale gdy będziesz starsza, na pewno dasz sobie radę – dodała, widząc moją pytającą minę. – Co do chłopaka, poznasz go od razu. Dam ci znak. Pamiętasz tę chmurę w kształcie wilka? Zapamiętaj – cokolwiek by się nie działo, ten chłopak i tak przeżyje. Taka jego misja na tym świecie. Musi przeżyć. Ale teraz musisz ruszać. Roxanne na ciebie czeka.
Patrzyłam na nią ze zrozumieniem.
- Muszę już iść. I pamiętaj – zawsze będę przy tobie. Nie martw się. Dopóki jesteś ty, ja jestem obok – wstała.
- Mamo?
- Tak, córciu?
- Kocham cię – ścisnęłam ją za rękę.
- Ja ciebie też, Nevaeh. Pamiętaj o tym – odwzajemniła uścisk.
Spojrzała na mnie z miłością, odwróciła się i  zrzuciła szatę. Zamrugałam, a na miejscy mamy pojawił się prawie czerwony wilk, po czym zaraz zniknął.


Postawiłam rower przed domem i weszłam do środka.
Roxanne siedziała przy telewizorze, oglądając „Dr House’a”.
Spojrzała na mnie, dokładnie przyglądając się mojej twarzy, jakby szukając czegoś, czego jest pewna, że znajdzie. I znalazła.
- Spotkałaś go.
To nie było pytanie. To było stwierdzenie istniejącego faktu, dla niej tak oczywistego. Ale dla mnie to oznaczało zmianę. Moje życie już nie będzie takie, jak jeszcze wczoraj.
Skinęłam głową i pobiegłam do swojego pokoju, zostawiając buty na wycieraczce. Otworzyłam drzwi i rzuciłam się do szafki z ciuchami. Ściągnęłam koszulkę, spodnie i całą resztę, po czym włożyłam ubrania na wieszaki, a bieliznę do kosza na brudy i rozplotłam warkocz.
Podeszłam szybko do dużego, rozsuwanego na guzik okna, które zajmowało całą ścianę i wychodziło do lasu. Czując na plecach dotyk włosów, nacisnęłam owy przycisk i uspokoiłam oddech.
Wyskoczyłam z pokoju i wylądowałam bezszelestnie na trawie. Odwróciłam się i zamknęłam okno.
Wbiegłam w ścianę drzew.

Dom rodziny Sky był spokojny.
Biorąc większy rozbieg, wskoczyłam na balkon, zrobiłam zgrabne salto w powietrzu i cicho wylądowałam, po czym usiadłam przy jednym z okien.
Lucas leżał na łóżku, słuchając na przemian reggae i rapu, a obok stał plecak ze sprayami i wiaderka z farbami. Po chwili zrozumiałam, po co je kupował – pokój był okropny. Ale nie brzydki. Po prostu wyglądał, jakby mieszkał tam nawiedzony fan gothicu. I tak można było określić syna mieszkających tam wcześniej państwa Redds’ów – Tony’ego.
Zauważyłam, że Lucas się nie przebrał. Leżał w tym, co miał na sobie, gdy go spotkałam, czyli zielone jeansy ‘rurki’ z luźnym krokiem, czerwoną koszulkę na krótki rękaw oraz bluzę, którą wcześniej był owinięty w pasie. Miał zamknięte oczy. Nagle poruszył się i podniósł z łóżka i, powoli obracając głowę, spojrzał w okno.
Zeskoczyłam.
Przez całą noc siedziałam w lesie za domem Sky’ów.
Co jakiś czas nuciłam coś przeciągle do księżyca w nowiu, obok którego zamieszkała biała chmura w kształcie siedzącego wilka.


[1] Nevaeh – czyt. neweja(h)
[2] niebo – ang. heaven

3 komentarze:

  1. Naprawdę świetne! Zapraszam do mnie ;)

    http://nightfall.blog4u.pl/

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mi się podoba! Czekam na rozwinięcie akcji by więcej się dowiedzieć.
    I tylko na końcu mi nieco zgrzyta (być może nie doczytałam albo Ty zapomniałaś o tym wspomnieć) Nevaeh, swoja droga piękne imię, zdjęła ubrania, a potem wyszła przez okno i obserwowała dom Lucasa - czy ona wyszła nago? A może była pod postacią wilka? Bo się tu trochę pogmatwałam i nie mogę sobie tego wyobrazić ;D
    I ładne powiązanie - imię Nevaeh oznacza niebo i nazwisko Lucasa również oznacza niebo. Jestem ciekawa czy to zwykły zbieg okoliczności czy to coś oznacza.
    Wybacz mój bełkot :D Dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
  3. To mój pierwszy komentarz, no, ale czuję, że muszę coś napisać.
    Odkryłam Twój blog zaledwie 20 minut temu i już jestem nim zafascynowana.
    Masz talent i bardzo rozwiniętą wyobraźnię, cenię to sobie ;)
    Domyślam się , CZYM jest Nevaeh i tylko zastanawiam jaką rolę w tym wszystkim ma Lucas.
    Coś czuję, że będę tu często wpadać :)
    Pozdrawiam,
    Cleo

    OdpowiedzUsuń